„W Bieszczady jedzie się tylko raz, później się już tylko wraca”.
1-6 października 2018
Trudno było mi uwierzyć w powyższe powiedzenie dopóki, dopóty w końcu nie wybrałem się z rodziną w ten właśnie rejon Polski.
Na tegoroczną jesienną wyprawę w góry rozważaliśmy zupełnie inne miejsce, ale jednak z paru powodów zdecydowaliśmy się na Bieszczady, głównie akurat by w końcu je „zaliczyć”.
Jako bazę wybraliśmy pensjonat w Ustrzykach Górnych.
Pierwszego dnia od razu zaatakowaliśmy najwyższy szczyt, czyli Tarnicę (1346 m npm) – z spod samego pensjonatu czerwonym szlakiem (przez masyw Szeroki Wierch) i powrót niebieskim do miejscowości Wołosate.
Drugiego dnia w planie była Połonina Caryńska – gdy tylko ruszyliśmy w trasę (szlakiem czerwonym) rozpadało się. Po dotarciu na grzbiet połoniny i przekonaniu się, że tego dnia nici z pięknych widoków postanowiliśmy wrócić tą samą drogą do Ustrzyk.
Trzeci dzień był pogodny i troszkę luźniejszy – czyli spacer ścieżką przyrodniczo-historyczną z miejscowości Tarnawa Niżna do cmentarzy w Dźwiniaczu Górnym i powrót wzdłuż granicy z Ukrainą – na całej trasie (ok. 8 km w jedną stronę) spotkaliśmy tylko jedną parę. Następnie podjechaliśmy do pobliskiej Tarnawie Wyżnej, gdzie przespacerowaliśmy się po kładkach na torfowiskach. Wracając odwiedziliśmy żubry w Mucznem.
Czwarty dzień należał do Rawek – podjechaliśmy busem na Przełęcz Wyżniańską i zielonym szklakiem na małą Rawkę, następnie wzdłuż żółtego szlaku na Wielką Rawkę. W planie był Krzemieniec i ew. trójstyk granic ale, że pogoda na grzbiecie była fatalna – mocno wiało i przelotnie padało (śnieg z deszczem) wróciliśmy niebieskim szlakiem do Ustrzyk.
Ostatniego dnia pogoda zapowiadała się na przyjemną, a w planie była Połonina Wetlińska. Rano ze względu na problem z dojazdem do Wetliny zmieniliśmy plan trasy – ruszyliśmy czerwonym szlakiem spod Brzegów Górnych. Po dodarciu do schroniska „Chatka Puchatka” i małym odpoczynku, poszliśmy dalej wzdłuż grzbietu połoniny. Po wejściu na Osadzki Wierch zawróciliśmy i przy schronisku na drogę powrotną wybraliśmy żółty szlak. To był piątek i jeden z najpopularniejszych szlaków w Bieszczadach, więc po drodze mijaliśmy tłumy turystów.
Wracając w sobotę do domu zrobiliśmy jeszcze przystanek przy zaporze wodnej w Solinie, gdzie z dala pożegnaliśmy się z Bieszczadami.
Ja już tęsknię.